Na łódź wskakuję bez problemu!
Rozmowa z Zdzisławem Chudzińskim, czynnie pracującym od 59 lat ratownikiem i szkoleniowcem Wodnego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego.
Czy pamięta Pan swoją pierwszą akcję ratunkową?
- Tak, to było przeszło czterdzieści lat temu, w Chmielnikach nad Jeziorem Jezuickim. Uratował 8-letnią dziewczynkę, która zaczęła się topić podczas zabawy w wodzie. Na szczęście udało się ją uratować, mimo że była krótko pod wodą. Teraz pewnie jest już szczęśliwą babcią.
Jakie wydarzenie w czasie Pana kariery najbardziej zapadło w pamięć?
- Najbardziej pamięta akcję sprzed ponad 25 lat na terenie ośrodka „Wielonek” nad Zalewem Koronowskim. Mężczyzna w żaglówce uderzył masztem w nisko zawieszone przewody wysokiego napięcia. Reanimacja trwała ponad 40 minut, jednak nie udało się uratować życia poszkodowanego. Żona pana Zdzisława co roku w rocznicę tej tragedii wrzuca wieniec kwiatów w okolicy promu. Takie historie pozostają na długo w pamięci.
Co radzi Pan tym, którzy planują wypoczynek nad wodą? Jak bezpiecznie korzystać z kąpielisk?
- Zaleca, aby kąpać się w miejscach, gdzie są obecni ratownicy. Ważne jest, aby mieć oczy dookoła głowy i być czujnym, zwłaszcza przy opiece nad dziećmi. Należy pilnować się wzajemnie, szybko reagować i wzywać pomoc w przypadku niebezpiecznych sytuacji. W weekendy na plaży w Borównie, gdzie przebywa nawet 2 tysiące ludzi, trudno dostrzec kogoś, kto potrzebuje pomocy. Często najwięcej problemów mają osoby będące pod wpływem alkoholu.
Ile osób udało się Panu uratować?
- Na swoim koncie ma 12 uratowanych osób, nie wliczając tych, które potrzebowały pomocy, ale były w stanie utrzymać się na wodzie samodzielnie. Obecnie zajmuje się głównie szkoleniem.
Jakie rady daje Pan nowicjuszom, którzy dopiero zaczynają swoją przygodę z ratownictwem wodnym?
- Nowicjuszom radzi przede wszystkim pokorę. Ważne jest zdobywanie praktyki i ciągłe szkolenie. Skuteczny ratownik musi mieć doświadczenie. Kiedyś wyszkolenie ratownika było kosztowne – kurs na płetwonurka kosztował 5 tysięcy złotych, a sternika motorowodnego 1,5 tysiąca złotych. Dzisiaj, dzięki dofinansowaniom, chętnych do nauki jest coraz więcej. Obecnie prowadzi kursy motorowodne na Zalewie Koronowskim i w „Wielonku”, gdzie szkoli przeszło 600 nowych młodych ratowników.
Czy są jakieś innowacje lub technologie, które, Pana zdaniem, zrewolucjonizowały ratownictwo?
- Zdecydowanie. Współczesne defibrylatory ratownicze, które są proste w obsłudze i wydają polecenia głosowe, stanowią ogromną rewolucję. Dziś nawet osoby bez przeszkolenia medycznego mogą z nich korzystać. Kiedyś wszystko robiono ręcznie – masaż serca, sztuczne oddychanie, a ambu było jedynym dostępnym sprzętem.
Jakie były początki Pana zainteresowania ratownictwem, które później stało się inspiracją dla Pana dzieci i wnuków?
- Początkowo w wojsku każdy, kto umiał pływać, kierowany był na kursy ratownictwa. Jako zawodnik pływacki z Inowrocławia również przeszedł szkolenie i pracował na wojskowych plażach i okrętach. W WOPR działa od jego początków, od 1965 roku. Wcześniej funkcjonował Polski Związek Pływacki – Referat Ratownictwa. Zdzisław Chudziński jest dumnym ojcem i dziadkiem ratowników. Przez sześćdziesiąt lat pracował zawodowo w Centrali Produktów Naftowych, później w Orlenie. Dzięki pracy w CPN, który znajdował się na terenie ośrodka „Wielonek”, jest najdłużej pracującym ratownikiem.
Skąd czerpie Pan siłę?
- Pomimo przekroczenia osiemdziesiątki, bez problemu wskakuje na łódź motorową, podczas gdy inni muszą się asekurować. Swoją sprawność zawdzięcza żonie, która dba o jego zdrowie i regularnie zabiera go do lekarza. Ponadto, lubi i je ryby, co także przyczynia się do jego dobrej kondycji.
- Za swoje zasługi w ratownictwie Zdzisław Chudziński był wielokrotnie odznaczany, m.in. Srebrnym i Brązowym Krzyżem za Zasługi WOPR, Medalem w Uznaniu Zasług w Rozwoju Kultury Fizycznej, Medalem Stulecia Odzyskania Niepodległości oraz Medalami 45-lecia i 50-lecia za zasługi WOPR. W 1987 roku pełnił całodobową asekurację kajakarza Zdzisława Szubskiego, który ustanowił rekord Guinnessa, przepływając kajakiem 252 kilometry po Wiśle w ciągu 24 godzin.